piątek, 11 marca 2011

"Terminus" Stanisław Lem, czyli czego nauczyliście się dzięki książkom?

Jak już pisałam tutaj, jedna z książek z dzieciństwa rozbudziła we mnie namiętność do pisania pamiętnika. Ostatnio zaś przyszła mi na myśl książka, dzięki której nauczyłam się alfabetu Morse'a.

To "Opowieści o pilocie Pirxie" Stanisława Lema, a dokładniej - opowiadanie "Terminus".  Jak wiecie (albo i nie wiecie), Pirx w tym opowiadaniu zostaje dowódcą rakiety - transportowca i ma za zadanie przewieźć ładunek z punktu A do punktu B. Rakietę ma nie pierwszej młodości, choć świeżo po remoncie, a wraz z nią dostaje robota, służącego do łatania pęknięć w betonowej osłonie stosu radioaktywnego. To właśnie Terminus, niezbyt zaawansowany technologicznie, mało inteligentny, za to porządnie wysłużony robot. Dzięki niemu Pirx odkrywa, jakie straszliwe wspomnienia kryją się za przemalowaną na nowo nazwą rakiety: rój meteorów, trafienie, rozhermetyzowanie, śmierć części załogi, walka o powietrze nielicznych ocalałych - to w większości tylko przypuszczenia, bo ostatecznie nie przeżył nikt. A Terminus w swoich obwodach zachował pamięć o tym, jak komunikowali się ostatni żyjący na pokładzie - uderzając w rury, nadając alfabetem Morse'a komunikaty, pytania i odpowiedzi. Teraz robot, jak nakręcona katarynka, odtwarza "nagrania" przy cementowaniu przecieków stosu. Jego mechaniczne, beznamiętne ruchy w porównaniu z rozpaczą, strachem, bólem i nadzieją bijącymi z ocalałych rozmów robiły na mnie piorunujące wrażenie.

Oczywiście, jak już rozszyfrowałam alfabet Morse'a.
Pamiętam bowiem, że kwestie Terminusa, które wystukiwał, były zapisane w książce w postaci kropek i kresek. Bardzo możliwe, że na końcu książki był słowniczek, do którego można było zajrzeć i rozszyfrować samodzielnie każdą literę. Mnie gniewało, że za każdym czytaniem (a było ich kilka) musiałam zaglądać na koniec, toteż literki pisałam sobie ołówkiem nad kropkami i kreskami, a w końcu uznałam, że można by się tego Morse'a nauczyć porządnie i mieć z głowy. Nauczyłam się więc, posiłkując jakimś podręcznikiem harcerskim i bardzo ciekawą metodą opartą na słowach. Metoda opisana jest na powyższym obrazku (po kliknięciu powiększy się), prościutka, wymaga tylko zapamiętania pewnych słów, przy czym niektóre słowa na obrazku nie zgadzają się z tymi, które zapamiętałam, np. "c" to było "co mi zrobisz", a "z" - "złotolite". Pisanie alfabetem Morse'a stało się proste jak drut, gorzej było z płynnym czytaniem, ale i to przyszło z czasem (po tym, jak zapisałam kilka stron w pamiętniku tym alfabetem i potem próbowałam to odczytać).

 Kolega mój twierdzi, że takowego wydania nie było, bo raz,  że trudne do czytania, dwa - niezgodne z tekstem autora (hm, ale dlaczego sądził, że niezgodne?). Prawdą jest, że obecne wydania śladu ni popiołu nie mają po kreskach i kropkach. Zachowały się tylko w mej pamięci...

Alfabet Morse'a, raz nauczony, zachował się gdzieś w zakamarkach w głowie i teraz, wysilając się, gotowa jestem dukać po kolei mnemotechniczne słówka: a-zot, bo-ta-ni-ka, co-mi-zro-bisz, do-li-na... i odpowiednio do tego stawiać kreski i kropki: .-/-.../-.-./-../

3 komentarze:

  1. A ja całę życie myślałam, że to był pilot Prix :-)
    Nie znam wersji z kreskami i kropkami ale to jedyna książka Lema, którą udało mi się przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  2. "Teraz robot, jak nakręcona katarynka, odtwarza "nagrania" przy cementowaniu przecieków stosu".

    Czy z mechaniczną katarynką można rozmawiać, zadawać pytania, oczekiwać odpowiedzi?

    To był ten moment w opowiadaniu, przy którym włosy stanęły mi dęba..

    OdpowiedzUsuń